ZAMYŚLENIA NA NIEDZIELĘ PALMOWĄ 2012-04-02

Uwierzyć i nie popełnić błędu z Jerozolimy - ks. Janusz Mastalski

Jan Paweł II w czasie katechezy 4 września 1991 roku mówił: „Królestwo mesjańskie, urzeczywistniane przez Chrystusa w świecie, awia się i ostatecznie określa swoje znaczenie w kontekście męki i śmierci krzyżowej. Już przy wjeździe do Jerozolimy następuje przewidywany przez Chrystusa fakt, który Mateusz przedstawia jako spełnienie się przepowiedni prorockiej Zachariasza o «królu jadącym na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy» (Mt 21,5). W zamyśle proroka, w zamiarze Jezusa i zgodnie z interpretacją ewangelisty osiołek symbolizował łagodność i pokorę. Jezus był cichym i pokornym królem wjeżdżającym do miasta Dawidowego, gdzie poprzez swoją ofiarę miał urzeczywistnić proroctwa o prawdziwej królewskiej władzy mesjańskiej”.
Jednak Ci sami, którzy widzieli w Chrystusie króla, odwrócili się później od Niego. Było to wygodniejsze, ale przecież tak niesprawiedliwe. Jakże wielu nie chciało zobaczyć owej niesprawiedliwości. Potrzeba było dopiero Wielkiego Piątku i Wielkanocy, aby wielu przejrzało. W obecnych czasach konieczne jest także takie przejrzenie, o czym świadczy poniższy przykład.
Umiera ojciec sześciorga dzieci. Od najwcześniejszych lat pracował. W dzieciństwie utracił rodziców. Opiekowali się nim obcy ludzie. Było mu źle, często nie miał co jeść. Mając 14 lat został pomocnikiem u szewca. Nie zarabiał nic, pracował za łyżkę jedzenia. Gdy miał 18 lat, pracował jako niewykwalifikowany robotnik przy budowie dróg. Wkrótce założył rodzinę. Starał się być dobrym mężem i ojcem. Starał się dać dzieciom wykształcenie. W domu była bieda, ale nie kradł nigdy, nigdy też nie widziano, żeby był pijany. Umarł. Sąsiadki pokiwały głowami. Żona popłakała. Skromny pogrzeb przemknął gdzieś bocznymi ulicami, a na końcu cmentarza wyrosła nowa mogiła.
A oto umiera inny człowiek. Pochodził z zamożnej rodziny. Służył różnym sztandarom. Miał doskonały zmysł orientacyjny i zawsze wcześniej przeczuwał, skąd powieje dobry wiatr. Pięknie prawił banały o miłości ku krajowi i ku ludziom. Pracował niewiele, ale tak, że pieniędzy miał dużo. Ludzie sami przychodzili i prosili, aby wziął. To, że czasem mieli łzy w oczach, ostatecznie nie ma znaczenia. Życie rodzinne bez zarzutu. Żonie przeważnie był wierny. Jedyny syn zajmował świetnie płatne stanowisko. Aż przyszła śmierć. W gazetach wydrukowano łzawe nekrologi. Na wspaniałym pogrzebie wygłoszono wzruszające przemówienia. Grób pokryła granitowa płyta.
Zmarł młody człowiek, niespełna 30-letni. Wszyscy w okolicy żałowali go, bo nie tylko był młody, ale też bardzo dobry. Nigdy nie odmówił nikomu pomocy. Sąsiedzi wiedzieli, że opiekował się samotną staruszką zamieszkałą w tym samym domu. Znajomi pytali: „Dlaczego właśnie on zachorował na raka, a nie inny sąsiad, wiecznie pijany i bijący swą żonę, dzieci. Czy to jest sprawiedliwe?” Co niektórzy zrezygnowani podsumowali: „Zresztą, tyle w świecie niesprawiedliwości”.
Chrystus, odrzucony, niewinnie skazany na śmierć zmartwychwstał trzeciego dnia i w ten sposób ukazał, iż dobro zawsze w ostatecznym rozrachunku zwycięża. Potrzeba zatem, aby człowiek popatrzył na wszelką ludzką niesprawiedliwość poprzez perspektywę krzyża i poranka wielkanocnego.
Niestety, często sami nie chcemy przejrzeć, o czym świadczy smutna opowieść z jednego ze szpitali. Otóż zbliżały się Święta Wielkanocne. Dzieci z niepokojem liczyły dni, dopytywały się o termin zwolnienia, błagalnym wzrokiem żebrały u lekarza: „proszę mnie wypisać ze szpitala”. Jeden tylko Tomek nie naprzykrzał się, leżał spokojnie.
– A ty, kawalerze, nie prosisz o zwolnienie na święta? – zagadnął pewnego dnia ordynator.
Oczy dziecka, otwarte szeroko, zdradzały strach. Widać było smutek.
– Ja, panie doktorze, nie chcę wracać do domu, nie chcę, nie dajcie mnie do domu.
Lekarz spojrzał zdumiony.
– Nie chcesz być na święta w domu?
Tomek przytulił główkę do poduszki i cichym głosem zaczął się żalić:
– Nie chcę do domu, bo tata pije, klnie i kłóci się z mamusią. Jak jest pijany, to mnie bije, kopie i mamusię. Nie chcę do domu. Tu jest mi dobrze.
Zadbajmy, aby ten święty tydzień stał się czasem refleksji, przejrzenia i popatrzenia na swoje życie przez pryzmat ofiary, która ożywiona miłością zwycięża wszelką nieprawość. Oby w naszych domach przyjście Chrystusa Zmartwychwstałego zostało przygotowane przez spowiedź, uczestnictwo w Triduum, a także atmosferę domową pełną ciepła i miłości. Ma to być czas, w którym nikt nie popełni błędu sprzed 2000 lat, kiedy to ludzie witający Jezusa w Jerozolimie później Go opuścili i zdradzili. Wyciągnijmy z tego wnioski i dokonajmy odpowiednich wyborów.



Jak zatrzymać pośpiech?
- ks. Andrzej Mojżeszko
Oto kolejny raz w życiu wysłuchaliśmy opisu Męki Pańskiej. Rodzi się trochę kontrowersyjne pytanie: Wysłuchaliśmy, ale co z tego? No właśnie, cóż tego. Bo można zatrzymać się tylko na poziomie opowiadania, opisu. Ale można pójść głębiej. Bo można uświadomić sobie, że ów opis to nie tylko opis. To prawda. To wydarzenie, bez którego moje życie nie miałoby sensu. To wydarzenie, które otwiera przede mną inną perspektywę. Jezus oddaje życie za mnie. Za moje życie. Za moje grzechy. Za moje szczęście. Za moją wieczność. Dobrowolnie! Mógł zstąpić z krzyża, ale tego nie zrobił. Mógł w każdej chwili zrezygnować ze swej misji, ale tego nie zrobił.
Mogę patrzeć na Mękę Pańską tylko jak na opis. Ale mogę w tym opisie widzieć miłość Boga do mnie. A jeśli Męka Pańska to pieśń miłości Boga do mnie, to muszę coś ze sobą, ze swoim życiem zrobić. Miłość Jezusa wzywa.
Czy jest jakiś sposób, żeby odkryć tę miłość? Jest. Warto trochę mniej się spieszyć. Warto na chwilę zatrzymać się i pomyśleć... Pośpiech zawsze przeszkadza w dotarciu do miłości, do prawdy, do dobra.
Wrogowie Jezusa też się spieszą, bo zbliża się szabat. Mają mało czasu. Podają zatem takie argumenty, których nie sposób sprawdzić, skonfrontować. Chcą szybko pozbyć się „problemu” Jezusa. I mają mocny religijny argument: zbliża się szabat.
Pewien człowiek tak się modlił: „Panie, tak się spieszyłem, a on leżał na ziemi i nie mogłem się przy nim zatrzymać. Spojrzałem na zegarek. Byłem umówiony... Szli za mną inni. Liczyłem na to, że oni to zrobią. Nie wszystkim się tak spieszyło, jak mnie. Dziś wyjątkowo nie miałem czasu. Mam tyle na usprawiedliwienie. Właściwie to jestem niewinny... Tylko nie wiem, dlaczego nieustannie przed mymi oczyma leży ten człowiek na ulicy i nie mogę o nim zapomnieć... Sumienie oskarża mnie. Jest wieczór, a ja boję się, że ten człowiek wróci do mnie w moich snach. Pośpiech utrudnia, a czasem uniemożliwia ludzką postawę wobec potrzebujących. Dostrzegam to dziś. Zastanawiam się, ile to razy tylko dlatego, że się spieszyłem, nie dostrzegłem potrzebującego. Panie, przebacz mi grzechy zaniedbanej miłości bliźniego, których nie dostrzegam...” (ks. E. Staniek, Modlitwa marnotrawnego syna).
Pośpiech, brak czasu, często jest powodem naszych małych skazań, wyroków – bo nieudzielenie pomocy jest w pewnym sensie skazaniem człowieka, wydaniem na niego wyroku.
Jak zatrzymać pośpiech? Jest wiele sposobów. Jednym z nich jest praca nad sumieniem wsłuchiwanie się w głos sumienia. Piłat usłyszał głos swego sumienia, gdy wypowiedział słowa: „Ja nie znajduję w Nim winy”. Był to jednak zbyt słaby głos, aby nie poddać się presji tłumu.
Jaka nauka płynie dla nas? Podjąć większy wysiłek związany z pracą nad sumieniem. Każdemu z nas – jeśli tej pracy braknie – sumienie może się spaczyć. Tu nie ma mocnych, czy to biskup, czy kapłan, czy ktokolwiek z nas... Praca nad sumieniem to codzienny rachunek sumienia. To podejmowanie każdego dnia decyzji o powrocie do Boga. Codzienne powroty do Boga kształtują sumienie, ustawiają go właściwie, czynią wrażliwym na ludzką biedę; codzienne powroty zwalniają nasze życie, uświadamiając jego cel. Postarajmy się w rozpoczynającym się Wielkim Tygodniu bardziej zatroszczyć się o codzienny rachunek sumienia.




<< wstecz
© Parafia p.w. Świętego Krzyża i Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Tarnowie