NIEDZIELNE ZAMYŚLENIA 2011-11-27

Rozpoczynający się dzisiaj Adwent wprowadza nas zarazem w nowy rok liturgiczny. Nie słychać jednak z tej okazji bicia dzwonów, nie rozwieszono na ulicach plakatów ogłaszających nadejście dni adwentowych, nie organizuje się wystaw i koncertów, a jednak czujemy, że zaczyna się coś nowego.


Choć Adwent nazywamy czasem radosnego oczekiwania na przyjście Pana, to jednak radość tę stawia jakby pod znakiem zapytania choćby pokutny, fioletowy kolor szat liturgicznych, harmonizujący z czytanymi w Adwencie tekstami biblijnymi, które nawiązują do trwającego całe wieki, pełnego tęsknoty oczekiwania na przyjście Mesjasza, na spełnienie się obietnicy, która od bram raju czekała na swoją realizację. Gdy spojrzymy na otaczający nas świat, możemy powiedzieć, że Adwent, postrzegany dzisiaj jako przygotowanie do świąt Bożego Narodzenia, już trwa dobrych parę tygodni, bo przecież to wszystko, co można określić jako „bożonarodzeniowy przemysł”, zaczęło się zaraz po Wszystkich Świętych. Świat za oknami świątyni, pełen choinkowych ozdób, płynącej z głośników muzyki świątecznej i różnych promocji okolicznościowych, mocno kontrastuje z tym, co słyszymy dzisiaj w liturgii słowa. Powracający co roku w Kościele Adwent – czas radosnego oczekiwania na przyjście Pana – pozwala nam zobaczyć sam Kościół jako wspólnotę oczekującą swojego ostatecznego spełnienia.

Niewątpliwie Adwent jest czasem oczekiwania w podwójnym wymiarze. Z jednej strony jest czekaniem na celebrację tajemnicy Bożego Narodzenia, a równocześnie oczekiwaniem na Paruzję – powtórne przyjście Chrystusa. Oczekiwanie to wypełnia się przez „przygotowanie” i „gorące pragnienie”. Najczęściej zatrzymujemy się na tym wymiarze Adwentu, którym jest przygotowanie. Świetnie rozumiemy, że aby się dobrze przygotować, trzeba podjąć jakąś inicjatywę, powziąć jakieś postanowienia: może dłuższej modlitwy, uczynków miłosierdzia chrześcijańskiego, a może zrezygnować na ten czas z telewizji, radia, dyskoteki lub dla własnego dobra podjąć abstynencję od alkoholu, papierosów czy innych, nawet dozwolonych przyjemności. Wszystko po to, aby tym większa była radość z przeżywania nadchodzących świąt, a jednocześnie, w dalszej perspektywie, ze spotkania z Chrystusem, gdy przyjdzie powtórnie. Owszem, takie przygotowanie jest ważne i potrzebne, i dobrze, że je podejmujemy, do czego usilnie zachęca nas Kościół, zwłaszcza w tym okresie. W kontekście tego, o czym rozważamy, trzeba zapytać o zadania dla każdego z nas. Pan Jezus sformułował je w słowach czytanej dziś Ewangelii, w której kilkakrotnie usłyszeliśmy wezwanie: „Czuwajcie” i zobrazował porównaniem do sytuacji, w której Pan domu wyjechał na jakiś czas. Nie określił, kiedy powróci. Wyznaczył domownikom obowiązki, „a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał”. Oddalił się fizycznie, ale pozostał duchowo; dla jednych, kochających go, pozostał w świadomości i sercu i przez nich był wyczekiwany, dla innych, choć niechciany, pozostał, bo się go lękali. Tak czy inaczej wszyscy żyli w ciągłej jego obecności, choć był daleko, czuli na sobie jego wzrok. Wiedzieli, czego mogą się spodziewać, gdy wróci.

Dla wszystkich jest jasne, że Jezus mówi o swoim powtórnym przyjściu. Nie ulega też wątpliwości, czego mogą się spodziewać słudzy wierni i czuwający, a czego ci, których zastanie śpiących. Wszyscy otrzymali szansę. Nie wiemy, ile jeszcze dni dane nam będzie przeżyć. Nie wiemy, w jakiej sytuacji zastanie nas dzień ostatni, ale wiemy, że to on właśnie zadecyduje o naszej wieczności, więc może warto przeżywać każdy dzień tak, jakby miał być ostatnim. Jest to możliwe wówczas, gdy wezwanie Chrystusa z dzisiejszej Ewangelii: „Czuwajcie” (Mk 13,37) uczynimy zasadą naszego życia i nie pozwolimy, aby zmatowiała w nas świeżość wiary, żeby nadwątliła się nadzieja i przygasła miłość. Co to konkretnie znaczy? Niech podpowiedzią będą słowa błogosławionego Jana Pawła II: „Co to znaczy: «czuwam»? To znaczy, że staram się być człowiekiem sumienia. Że tego sumienia nie zagłuszam i nie zniekształcam. Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Wypracowuję w sobie dobro, a ze zła staram się poprawiać, przezwyciężając je w sobie. To taka bardzo podstawowa sprawa, której nigdy nie można pomniejszać, zepchnąć na dalszy plan. Nie. Nie! Ona jest wszędzie i zawsze pierwszoplanowa. Jest zaś tym ważniejsza, im więcej okoliczności zdaje się sprzyjać temu, abyśmy tolerowali zło, abyśmy się łatwo z niego rozgrzeszali. Zwłaszcza, jeżeli tak postępują inni. (…) Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. (…) «Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie». Czuwam – to znaczy dalej: dostrzegam drugiego. Nie zamykam się w sobie, w ciasnym podwórku własnych interesów czy też nawet własnych osądów. Czuwam – to znaczy: miłość bliźniego – to znaczy: podstawowa międzyludzka solidarność. (…)

Czuwam – to znaczy także: czuję się odpowiedzialny za to wielkie, wspólne dziedzictwo, któremu na imię Polska. To imię nas wszystkich określa. To imię nas wszystkich zobowiązuje. To imię nas wszystkich kosztuje… to, co kosztuje, właśnie stanowi wartość… Nie pragnijmy takiej Polski, która by nas nic nie kosztowała. Natomiast czuwajmy przy wszystkim, co stanowi autentyczne dziedzictwo pokoleń, starając się wzbogacić to dziedzictwo. Naród zaś jest przede wszystkim bogaty ludźmi… Bogaty każdym, który czuwa w imię prawdy, ona bowiem nadaje kształt miłości” Pokój tobie, Polsko! Ojczyzno moja! Mówił bł. Jan Paweł II



<< wstecz
© Parafia p.w. Świętego Krzyża i Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Tarnowie