ZAMYŚLENIA NA V NIEDZIELĘ ZWYKŁĄ 2011-02-05

Dzisiejsza Liturgia Słowa wprowadza w biblijne obrazy i zadania światła. Każdy człowiek, a zwłaszcza chrześcijanin, winien dostrzec, że posiada własne niepowtarzalne życie, powołanie i zadania. Dostrzegamy je jako drogę pełną ludzi, pragnień, zdarzeń, słów i znaków. Na płaszczyźnie wiary przyjmujemy, że otrzymaliśmy je od Boga jako „zadanie” kroczenia drogami zbawienia, czyli we współpracy z Chrystusem Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym. Całe bowiem stworzenie „w Nim ma istnienie, gdyż bez Niego w ogóle by nie istniało” (por. Kol 1,16-17). To On oświeca i ogarnia „każdego człowieka, który na ten świat przychodzi” (J 1,9).

Dlatego Jezus mówi o sobie jako o Bogu: „Ja jestem światłością świata; kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia” (J 8,12).

Syn Boży, który objawia nam tajemnicę Ojca w mocy Ducha Świętego, jest Światłem nie tylko w sobie, ale także Światłem, które służy; które całe jest „dla”: przede wszystkim dla każdego człowieka, dla życia rodziny ludzkiej i wszelkiego stworzenia. Przychodzi do nas różnymi drogami. Jego światłość, która jest źródłem wiary i miłości, rozbłyska w nas, jaśnieje w każdej odkrywanej prawdzie, w każdej drobinie życia, w każdym blasku piękna i tętnie życia, w każdej iskrze prawdziwej miłości, na każdym kawałku drogi, w każdym zdarzeniu.

Będąc „Słowem Ojca”, „odbiciem Jego istoty” (Hbr 1,3), Jezus przemawia do nas najpełniej przez tajemnicę Miłości Ukrzyżowanej, która nie zniewala człowieka swoją mocą i mądrością Bożą, ale przynosi wolność dzieci Bożych. To dzięki Jezusowi Chrystusowi w świetle Ducha Świętego doświadczamy obecności Ojca i mamy współuczestnictwo z Nim (por. 1J 1,2-3). Mamy w sobie Boga Stwórcę i Zbawcę, Początek i Koniec wszelkiego stworzenia. To światło wyznawanej wiary rozbłyska w nas i wszędzie, gdzie ktoś dzieli swój chleb z człowiekiem głodującym, wprowadza do swego domu biednych i daje odzienie potrzebującym.

Ewangeliczne obrazy soli i światła, do których odwołuje się Jezus, są rzeczywistością na wskroś ludzką i wydają się zrozumiałe dla każdego człowieka. Ale tak nie jest, gdyż nie każdy zdaje się dostrzegać ich sens. One nie istnieją same przez siebie i dla siebie samych. One pozostają w służbie większej sprawy. Tak jest również z każdym, kto jest uczniem Jezusa, a przez Niego ma przystęp do Ojca jako Stwórcy i Zbawcy. Dlatego też mamy obowiązek rozpoznawania Go „w duchu i prawdzie” (por. J 4,23), ale także w miłości: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem, i będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Mt 22,37-39). Bez tej miłości komplementarnej: miłości Boga, który jest w niebie i drugiego człowieka, który kroczy naszymi ziemskimi drogami – człowiek nie jest w pełni człowiekiem...

Kiedy rośnie miłość do ludzi, wzrasta też miłość do Boga, będąca łaską przylgnięcia do Stwórcy i Jego praw. Jest bardzo realna, choć nieraz niedoceniana i niezauważana. A przecież ona z jednej strony „objawia się”, a z drugiej „ukrywa się”: w każdym życzliwym słowie, w podanym kubku wody, w przytuleniu skołatanej głowy, w czyimś serdecznym spojrzeniu, a zwłaszcza w bólu i smutku ludzkim. Ona jest dookoła nas, jak potrzebne światło, jest w służbie, w dawaniu siebie. Tylko trzeba ją umieć dostrzec, „jak miasto położone na górze, jak światło dla wszystkich, którzy są w domu”. Trzeba ją uznać i nazwać po imieniu, aby później okazać ją innym... Będzie to świadczenie o światłości, o Ojcu, który jest w niebie. I tak będzie aż do czasu, kiedy wszystkie światła tego świata i pojedynczych ludzkich serc zejdą się w Komunię Światła, w Domu Ojca: „I odtąd już nocy nie będzie i niepotrzebne będzie światło lampy i słońca, bo Pan Bóg będzie naszą światłością” (por. Ap 22,5). Taka jest nadzieja synów światłości, którzy przez wiarę i czyny miłości idą za Jezusem. Ona jest naszą nadzieją i naszą drogą do Ojca.

Francuska rewolucja miała obalić reżim królewski i stać się blaskiem oświecenia dla całego świata. Czy nie jest symboliczne to, że deputowani, którzy zbierali się w sali posiedzeń, często chorowali na zapalenie oczu z powodu słabego wietrzenia, a Mirabeau, jeden z przywódców, nawet przemawiał z zawiązanymi, zaropiałymi oczami? Ślepe oświecenie!
W ciągu pięciu miesięcy zginęło na gilotynie w samym Paryżu 2217 osób. A wszystko po to, by ulżyć najuboższym! Jak powiedział Bernard Lewis, Francuzi od czasów rewolucji przeżyli dwa cesarstwa, dwie monarchie, dwie dyktatury i pięć republik, i wcale nie można być pewnym, czy osiągnęli ideał demokracji. Nawet najszczersza wola sprawiedliwości bez pomocy Boga wyrodnieje w terror. Nie jesteśmy w stanie bez Boga być ludzcy ani uczynić cokolwiek dobrego. Nasze czyny bez ognia Ducha Świętego szybko tracą blask i stają się mrokiem przerażającym nawet nas samych.

Nie wierzę w tak zwaną ludzką dobrą wolę. Wierzę, że kiedy Jezus mówił do uczniów, aby byli światłem świata, nie stawiał im zadania, które mieli wypełnić o własnych siłach, lecz pragnął, aby oni pozwolili Duchowi obdarowywać światłem ludzkość. Nie jest przypadkiem znak ognistych języków objawiający się dopiero po zesłaniu Ducha. Byli jak lampy zdolne do dawania światła. Ale bez Ducha jesteśmy tylko lampami bez oliwy i bez ognia. Zapału nie wzbudza się samemu, musi być on udzielony.

Prawdziwą rewolucją oświecającą ludzkość jest głoszenie Ewangelii, która jest adresowana na pierwszym miejscu do najuboższych i żyjących w ciemnościach. Zawsze intrygowały mnie słowa Jezusa o tym, by tak świeciły moje czyny, aby ludzie chwalili nie mnie, tylko Boga. Dobry czyn, pełen światła, ma mnie samego postawić w cieniu, by widoczny był Bóg w świetle. Każdy mój religijny akt, a szczególnie oświecanie ewangelizacją, ma mnie stawiać w najgłębszym cieniu, by światło Boga przedostawało się do ludzi bez żadnych aberracji.



<< wstecz
© Parafia p.w. Świętego Krzyża i Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Tarnowie