ZAMYŚLENIA – NIEDZIELA RADOŚCI 2010-12-12

Wątpliwości proroka - o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Zwątpienie Jana wydaje się trochę niezrozumiałe. Czy można wątpić, słysząc i widząc cudowne czyny? Można zwątpić, gdy one nie mają miejsca. Gdy dzieją się rzeczy ponadludzkie, wówczas umacnia się wiara. Jeszcze niedawno on sam mówił do swoich uczniów: „Oto Baranek Boży”! Widocznie na każdego przychodzi godzina zwątpienia, nawet na proroka! Święci nie byli wolni od duchowych ciemności. Najbardziej pewni w wierze mają okresy, w których nie tylko nie chce im się żyć, ale nawet wątpią w sens istnienia i w istnienie samego Boga.

Jezus na końcu swego przesłania mówi: „błogosławiony, kto we Mnie nie zwątpi”. Tekst oryginalny sugeruje jednak coś poważniejszego, gdyż daje możliwości przetłumaczenia: „szczęśliwy, który się Mną nie zgorszy”. Nikt rozsądny na widok tylu znaków, uzdrowień, uwolnień, a nawet wskrzeszeń nie powinien się zgorszyć, czy chociażby zwątpić. Nie jest łatwo uchwycić sens tej wypowiedzi. Prawdziwa próba zgorszenia spotkała wszystkich idących za Jezusem, gdy zawisł na krzyżu. Widząc Go umierającego i przegranego, łatwo było się zgorszyć i zwątpić w Niego. Paweł mówi, że Jezus, którego On głosi, jest zgorszeniem dla Żydów. Jak wielu zgorszyło się Nim wówczas i gorszy się dotychczas, nie mogąc nawet patrzeć na krzyż. Właśnie dzięki temu krzyżowi przestaliśmy być zgorszeniem dla Boga, który objawił na nim swoją niezachwianą wiarę w ludzkość. Można podejrzewać, że Jezus, mówiąc te słowa, miał na myśli godziny krzyża, a nie godziny cudów. Haniebna śmierć i poniżenie kogoś, kto wywoływał do niedawna umarłych z grobu i uwalniał od złych duchów, może doprowadzić do zgorszonego zwątpienia.

Jezus wyraźnie ujawnia wolę wsparcia Jana w jakichś tajemniczych wątpliwościach, które ogarnęły go w lochu więziennym. Jan Chrzciciel prawdopodobnie inaczej sobie wyobrażał wszystko, co było związane z misją Mesjasza. Być może zwątpienie nastąpiło, gdy usłyszał, że Jezus wysłał dwunastu apostołów, aby egzorcyzmowali, uzdrawiali i umacniali ludzi w wierze. Ta sama moc, która była w Jezusie, gościła teraz u dwunastu zwykłych mężczyzn. Inni też mieli potęgę uzdrawiania i wyrzucania złych duchów. Który zatem był prawdziwym Mesjaszem? Niewykluczone, że takie myśli zachwiały Janem. Nie bez znaczenia jest sytuacja uwięzienia. Dopiero w więzieniu Janowi nasuwa się ważne pytanie: czy On jest tym, który miał przyjść?

Przeczuwając własną śmierć, pyta, czy Jezus jest Mesjaszem, który wydobywa nawet ze śmierci? Dotychczas przecież nikt jeszcze nie rzucił światła na to, co jest po śmierci. Jezus jeszcze nie zmartwychwstał. Zdarzały się wskrzeszenia, ale wskrzeszeni przecież później umierali. Św. Grzegorz Wielki, komentując ten fragment, twierdził, że właśnie takie zwątpienie przygniotło Jana. Według niego, Jan nie wątpił, że Jezus jest Odkupicielem, tylko czy tak, jak osobiście przyszedł na świat, również osobiście zstąpi do otchłani, by z niej wydobyć życie!

Cieszysz się? No pewnie! - Ks. Artur Stopka

Idę ulicą polskiej miejscowości. Patrzę na twarze. Zmęczone. Skwaszone. Smutne. Nawet wściekłe. I nagle patrzę - idzie ktoś uśmiechnięty. Tak sam z siebie. Nie dlatego, że tak mu kazał pracodawca. Nie dlatego, że tego wymaga zawodowa uprzejmość. Nie z wyrachowania. Nie dlatego, że zrobił komuś krzywdę. Idzie i się cieszy. To niezbyt częste zjawisko, dlatego wszyscy za tą uśmiechniętą osobą oglądają się. A niektórzy próbują odpowiedzieć uśmiechem.

Pewien ksiądz podczas kazania mówił niedawno: „Gdyby ludzie wiedzieli, jak Pan Bóg ich kocha, płakaliby ze szczęścia”. Jeden z wiernych wychodząc z kościoła mruczał „A nie mogliby się uśmiechać ze szczęścia?”.

Święty Augustyn powiedział, że smutny święty, to żaden święty. Ale mało kto rozumie jego powiedzenie. Często lansuje się smutny model chrześcijaństwa. Radość traktuje się nieufnie i podejrzliwie. Jeśli ktoś jest uśmiechnięty, zaraz przypisuje mu się płytkie zadowolenie, powierzchowność w traktowaniu świata, lekceważenie cierpienia innych itp. Do rzadkości należą przedstawienia Chrystusa uśmiechniętego. Za to frasobliwych, cierpiących - tysiące. Czy to znaczy, że Jezus się nie cieszył? Że na Jego twarzy nie gościł uśmiech?

Przecież wzywał do radości. „Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie” - mówił na zakończenie Ośmiu Błogosławieństw. Wraz z dobrym pasterzem mówił: „Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła”. „Cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” - przypominał, gdy rozsyłał uczniów.

Nasz Bóg nie jest wrogiem radości. Sam umie się cieszyć i chce, aby ludzie się radowali. Prorok Izajasz zapowiadał, że wraz z przyjściem samego Boga nastanie radość. „Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło krzyknie. I odkupieni przez Pana powrócą. Przybędą na Syjon z radosnym śpiewem, ze szczęściem wiecznym na twarzy. Osiągną radość i szczęście, ustąpi smutek i wzdychanie”.

Święty Franciszek modlił się, abyśmy nieśli radość tam, gdzie panuje smutek. Uważał, że powołaniem chrześcijanina jest między innymi niesienie ludziom radości. Prawdziwej, głębokiej radości.
Skąd ją wziąć? Jest tylko jedno źródło. Sam Bóg. Pewność, że On się o mnie troszczy. Św. Jan Chrzciciel szukał radości, gdy pytał Jezusa: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?”. W odpowiedzi Chrystus pokazał, że właśnie realizuje się proroctwo Izajasza. Dokładnie to, które mówi o radości. Jan Chrzciciel chciał pewności. Tej, którą daje wiara.



<< wstecz
© Parafia p.w. Świętego Krzyża i Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Tarnowie